Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

w interesie pani hrabiny nie przełożył pertraktacji z nią samą.
— Podły!
— Jest to tylko dźwięk, który rozpływa się w powietrzu. Listy pani są realnością, która trwa dłużej i działa mocniej — odparował, zieleniejąc ze złości.
— Tyle nie zarobi pan na broszurze.
— Niewiadomo! Świat jest ciekawy. Jeżeli wydrukować na okładce ponętny tytuł... to interesująca rzecz rozejdzie się po całej Europie. Możemy wydać broszurę w przekładach na wszystkie języki. Radzę pani zdecydować się, zanim... lord Seymour cofnie swoją propozycję małżeńską. Wiem o niej od pewnej gadatliwej starej kobiety, Irlandki.
Znajdowała się w potrzasku. Siliła się stłumić łzy gniewu i żalu, cisnące się jej do oczu. Zaaferowana przeszła się po salonie. Zastanawiała się. Naraz zwróciła się doń porywczo:
— Kiedy mam to panu zapłacić?
— Ależ... jutro! Ma się rozumieć — jutro. Pani hrabina sama będzie szczęśliwa, że prędzej zakończy ten przykry dla obu stron interes.
Załamała ręce. Przyciśnięta do muru zniżyła się do tonu prośby:
— Panie Morande!... miej wzgląd!... Ja nie rozporządzam w tej chwili taką gotówką.
— Ach! wiem o tem... Byłbym świnią, gdybym o tem nie pomyślał wcześniej. Na miejscu bawi bankier alzacki, bogacz żyd Oulif, który zawdzięcza wstawiennictwu pani ocalenie przed dłu-