Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

goletniem więzieniem i codzień modli się o szczęście dla pani. Ten człowiek zapłaci chętnie za podpis pani z zabezpieczeniem na bogactwach Luciennes skromną sumkę, jakiej zażądałem.
— Ma pan listy przy sobie?
— Nie!... są w bezpiecznem schowaniu. Ale mogę uprzedzić dostojnego bankiera, że stawimy się oboje u niego jutro w południe. Tam uskutecznimy wymianę czeku na listy. Czy zgoda?
— Zgoda! — odetchnęła ciężko.
Morande powstał:
— Uprzedzam panią, że lubię solidność w interesach. O ile pani nie stawi się punkt na dwunastą, będę uważał, że tranzakcja została unieważnioną, i... mam ręce wolne w poszukiwaniu innych dróg zdobycia potrzebnej mi nagwałt sumy.
— Pan jest okropny!
— Ach! pani... czego nie zrobi z człowiekiem nikczemność ludzka? Okropniejszym jest gospodarz, który zagroził mi, że jutro stanowczo wyrzuci mnie publicznie z hotelu i poda skargę na mnie do sądu... jestem dłużny za lokal od kilku miesięcy. Byłby to skandal okrutny dla honoru nazwiska Morande.
— Dobrze!... Odejdź pan!... Jutro w południe spotkamy się u bankiera Oulifa...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nazajutrz działała fatalność. Stan zdrowia Lili pogorszył się nagle. Nastąpił jeden z tych