Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Lokaj nie znalazł zamkniętego w gabinecie z Morandem Seymoura... Oszołomiony tem, co przeczytał, lord udał się na kilkugodzinny spacer nad morzem...
Kiedy powrócił, zastał córkę uśmiechniętą na kolanach pani Dubarry. Dziecko przywitało go wesołym szczebiotem:
— O mało tu nie umarłam. Ale kochana pani zatrzymała mnie na ziemi dla tatusia, chociaż mi już jest tęskno do mamusi w niebie.
Panią Dubarry zdziwiło, że lord wbrew zwyczajowi nie uśmiechnął się do niej, ani do córki. Dziwniejszem było, że niemal szarpnął zdumione dziecko za rękę — jakby je oddarł od niej — i położył na łóżku. Był pochmurny.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Odgadła, że zaszło coś fatalnego.
— Pragnę z panią pomówić na osobności.
— Służę ci, lordzie. Odprowadź mnie do domu. Pomówimy.
Szli w milczeniu śród nizkich nadmorskich krzaków, depcąc nogami wodorosty i meduzy, przynoszone przez przypływ. Lord zbierał myśli. Ogarniał w pamięci jej listy do Duvala, Lamet‘a, pani Rançon, hrabiego Dubarry, d‘Aiguillon‘a, Maupeou, Terray‘a — kartki z jej pamiętnika — odpowiedzi jej korespondentów i t. p. Gruby pot wystąpił mu na czoło. Zdecydował się wreszcie mówić o tych okropnościach.
— Pani! — rzekł — niejaki kawaler de Morande, nie mając odwagi wyrządzić ci przykrości,