dziła cudze cierpienia, bo nie znosiła widoku męki innych ludzi.
Na razie było to jeszcze „muzyką przyszłości“, napełnioną zgrzytami akompanjamentu. Tymczasem poczynająca się rewolucja zdobywała się jeszcze na piękne melodje i wspaniałe akordy.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nazajutrz po znamienitej nocy z dnia 4 na 5 Sierpnia pierwszego roku rewolucji, jechał do niej z wizytą, zawezwany przez nią listownie, nieraz pomocny jej dojrzałą radą w sprawach finansowych, mądry książę d‘Angremont.
Owej nocy arystokracja i duchowieństwo, podniosły się na wyżyny rozumu politycznego, humanitarności i niebywałego w dziejach poświęcenia swego klasowego interesu. A to nic nie znaczy, że ów piękny wybuch — nieprzewidziany przez tych, którzy upatrują w biegu dziejów tylko nieubłagane ścieranie się egoizmów klasowych, walkę bez upamiętania się ze strony uprzywilejowanych — miał i musiał mieć podłoże w groźbie, zawieszonej nad warstwą panującą przez rozruchy po wsiach, grabieże, mordy i podpalania. Jest bowiem faktem historycznym, że owej nocy hasło do zrzeczenia się stanowych przywilejów dał margrabia de Noailles, że w pięknem swem przemówieniu odrzucił myśl o możliwem jeszcze przez wierne porządkowi wojska prowincjonalne uśmierzeniu buntów, że uznał