Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

troskę. Poradź mi, książę, co uczynić. Nie spałam całą noc...
Wyjęła z szufladki list i jakieś druki i podała mu je. Siadła przy nim i, kryjąc zalaną łzami twarz w dłoniach, czekała, aż przeczyta.
Był to list jakiegoś szantażysty. Pochodził z Avignonu. Powiadamiał ją o tem, że znajomy piszącego, wydawca, przygotowuje do druku broszurę, której celem jest podkopanie jej opinji i wywarcie wpływu na Zgromadzenie Narodowe, aby skonfiskowano jej dobra na rzecz państwa, jako że „Ludwik XV nie miał prawa rozporządzać się ziemią, która należała do pracującego ludu“.
Piszący omawiał się zręcznie, że jest to paszkwil, złożony z kłamstw, którym on sam nie daje wiary, ale dodawał, ze „złośliwość ludzka znajdzie chętnie ufnych“ i „skoro wydawca, jak zamierza, roześle wszystkim członkom Zgromadzenia Narodowego egzemplarze, a 5 do 6000 rozrzuci po Paryżu, to w dzisiejszej epoce wścieklizny łatwo domyśleć się, jakie to pociągnie za sobą skutki“. Na dowód prawdy swoich twierdzeń, przesyłał korekty pierwszych arkuszy i zapytywał, co winien uczynić dla dobra adresatki.
D‘Angremont odczytał list, przerzucił druki i odrzucił jedno i drugie z wyrazem wzgardy.
— Cóż to znaczy? — zapytała.
— A nic!... To rewolucja!
— Rewolucja?... Cóż ma wspólnego z nią kalumnja?
— Przewrót społeczny wydobywa z dna męty... Powstaje nowa arystokracja „ducha“ i no-