Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

wa finansjera, zerująca na przewrocie! — odparł gorzko.
— Cóż robić?!
— Zatkać im gęby złotem!
— Ach, książe! nie byłam nigdy mściwa, ale przecież za takie rzeczy należałoby zamknąć szubrawców, co to piszą... w Bastylji!
— Bezwątpienia, hrabino... Ale Bastylji już niema...
— Ach, prawda... zupełnie zapomniałam! — schwyciła się za głowę. Mam taką migrenę.
To jej powiedzenie i przemiły, naiwny wyraz, przypominający dawną Dubarry, tak go ubawił, iż rzekł ze śmiechem, wracając do tonu poufałości, na którą sobie dawniej niekiedy pozwalał.
— Hrabino! za tę zapomnianą Bastylję chciałbym cię uściskać.
Rozstawił ramiona — cofnęła się w głąb fotelu, strofując go:
— Co to książe? Podobałeś mi się zawsze, boś stanowił wyjątek pomiędzy nudzącymi mnie nadskakiwaniem. Co ci się stało?... Byłeś zawsze grzeczny!
— Ach! rewolucja! — mruknął, odstępując wobec jej obronnej postawy. Ale — wracając do rzeczy — niema rady. Pozwól mi pani pertraktować z tym jegomościem. Oczywiście czeka na wykup broszury. Postaram się zrobić to możliwie najtaniej, chociaż uprzedzam, że to będzie drogo. A teraz, hrabino, każ mi podać coś do zjedzenia — bom się okrutnie przegłodził.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .