chcieć służyć jednocześnie logice, która wymaga jednej męskiej decyzji, i królowi, który... ma tak wielu doradców, wskazujących mu drogi wprost przeciwne!... Lękam się, że ten taniec nad przepaścią zakończy się fatalnie dla naszego drogiego Monarchy i... dla Francji! I nad tem cierpię, nie mówiąc już o tysiącznych kłopotach nowego urzędu.
Przyjrzała mu się bacznie. Głęboki smętek jego oczu, które naraz przygasły, odpowiadał przyciszonemu, niezwykle melancholijnemu głosowi, którym wypowiadał swe skargi.
— Tembardziej należało zdobyć się na decyzję znalezienia odpoczynku i kojącego leku w Luciennes!
— Widzi pani, że to uczyniłem.
— Tak, ale... jak późno!
Przez cały czas, rozmawiając, stali.
— Ach! — zawołała nagle, zostawiłam gości moich w parku. Racz towarzyszyć mi, książę.
— Któż taki? — skrzywił się nieznacznie.
— Znasz obu, książe. Wiem zgóry, że będą ci radzi. A ja cieszę się, że moją samotność otoczy piękna młodość, której symbolem jest Maussabré, piękna dojrzałość, którą symbolizuje d’Escourt, — i piękna...
Zatrzymała się, jakby poczuwszy, że jej komplement ma kolące ostrze.
— Starość w mojej osobie! — westchnął. Czemu pani nie kończy. Nie jestem tyle śmieszny, abym ukrywał swoje zmarszczki.
Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.