— Jednak — protestował młodzieniec — pierwszy artykuł Deklaracji Praw Człowieka i obywatela, że „ludzie rodzą się równymi wobec prawa“ — ten artykuł...
— Kłamie bezczelnie! — rzekł de Brissac. Przeczy faktom!
— Na dziś, nie na jutro! — odpowiedział Maussabré.
D‘Escourt wtrącił:
— Ba! i ja nie życzę sobie wraz z Wolterem, aby szlachcic przychodził na świat z ostrogami u pięt, zaś chłop z siodłem na grzbiecie, ale nierówność tkwi w naturze rzeczy.
— I jest pięknem życia — zauważyła pani Dubarry. Życie przestałoby być poezją, stałoby się pustynią, gdyby nie było w niem szczęścia. Co za nonsens: zrównywać góry z dolinami dla krajobrazu ohydnej płaszczyzny!
— Byłaby to zamiana ludzkości na pierwotną hordę, miłą temu nieukowi Rousseau, który wyprowadza państwo z jakiejś tam fantastycznej umowy — poparł mówiącą d‘Escourt. Chcą z nas uczynić równe stada, idące za jakąś... parszywą owcą, która będzie uprzywilejowaną w prowadzeniu bydlątek na manowce!
— Nonsens! — dobitnie podkreślił ruchem ręki de Brissac. Ludzie nie rodzą się równymi. Istnieje nierówność zdrowia, talentów, piękna, mądrości... Któż zmieni to, co stworzyła Opatrzność?!...
— Stworzyła Natura! — poprawił d‘Escourt.
Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.