Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

Powalił ją na sofę i wziął. Oplotła rękoma jego szyję. Czuła się niewolnicą jego brutalnej namiętności.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Niewątpliwie d‘Aiguillon‘a w tej chwili poniosła namiętność. Był jak samiec, podrażniony widokiem szczęścia innego. Zresztą kurtuazyjny: — nie wszedł przecie, nie zburzył „sielanki“ z węglarzem, nic nie rzekł tamtemu, czekał swojej minuty do wieczora.
Ale pod żarem chwili kryły się inne namiętności: intryganta-polityka. Wobec swojego dłużącego się bez końca procesu z Choiseul‘em — acz narazie wygranego przed sądem parów — zdawna czuł potrzebę zagwarantowania sobie opieki pani Dubarry. Znawca obyczajów czasu, ułożył sobie, że uczyni z hrabiny swoją kochankę, bo na tej drodze trafnie spodziewał się najwyższego poparcia przez nią swych ambitnych planów. Jeno, że dotąd był ostrożny — lękał się oczu króla, oraz jej sztucznej pruderji i oficjalnej cnoty. Widział, że jest mu przyjazna, ale cofa się przed jego brzydotą. Dziś dopiero pod wpływem trunku, ośmielił się czarować ją spojrzeniami... kusiciela. Wiedział od kobiet, że jego brzydota ma urok; niknie, o ile uda mu się sparzyć serce kobiety żarem swych oczu. Podczas uczty usiłował oplątać ją na chłodno — aż król to zauważył. Teraz dzięki przypadkowi rozżegł się i wywołał w jej zmęczonej duszy pożar wzajemności.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .