Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale nieopatrzna kobieta, niepomna zmian socjalnych, pomna tylko ciosu, którym dotknęła ją olbrzymia strata, opisywała szczegółowo w długich plakatach, celem ułatwienia pościgu za złodziejami i wykrycia swoich bogactw, — wszystkie utracone przedmioty: owe djamenty, szafiry, szmaragdy, rżnięte misternie drogie kamienie, sznury pereł z dwustu sztuk, bicze korali, kształty brylantów o wadze 20 karatów!
I czytały to wszystko tysiączne chciwe oczy — czytali ludzie, zgorączkowani głodem — czytali zaciekli rewolucjoniści, zdumieni obnażeniem skarbów, które nałożnicy swojej pozostawił był król, wiecznie znajdujący się w tarapatach pieniężnych, pustoszący skarb państwa dla zadowolenia kaprysów swoich metres! Zgnilec, który dziedzicowi swemu pozostawił puste kasy i dał początek następczej katastrofie, wzmożonej przy nowych wpływach przez dziedziczne nawyki trwonienia — przez rozrzutność królowej „Austrjaczki“, przez szał dworu, przez nieoględność zbyt późno wprowadzającego system oszczędnościowy Ludwika XVI.
Zazdrość, gniew, chciwość miotały tłumem. Pobudzona wyobraźnia niebawem podwoiła, potroiła, zwielokrotniła bogactwo tej jakiejś Dubarry!...
Podniosły się pięści, czerwieniły twarze, tupotały złością saboty patrjotów — naprzód szeptem zdumienia, później krzykiem zgrozy komunikowano sobie o skarbach Golcondy w pałacu Luciennes, o Sezamach, ukrytych pod ziemią,