Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

o kopalniach złota, o górach porcelany i kryształów, o nożach, wysadzanych brylantami, o czarodziejskich serwisach z Indji i Chin! Niewątpliwe cuda sztuki, które skrzętnie zbierała przez całe życie, stawały się w tych poszeptach, pomrukach i hałasach baśnią, stokrotnie przerastającą rzeczywistość...
Te szumne plakaty podrażniły już z musu sankiulotów, nazbyt przywykłych do zdobywania środków dla ojczyzny — a pośrednio i dla kieszeni jej zręcznych i bardziej bezceremonjalnych urzędników — drogą przez plac kaźni. Już tu i ówdzie wykluwał się w sercach patrotów, w klubach agitatorów, w kancelarjach komitetów bezpieczeństwa, zamiar zdobycia skarbów pani Dubarry torem normalnym dla bieżącego czasu — a lekkomyślna kobieta jeszcze nie wiedziała o niczem. Nadto powiadomiona o tem, że djamenty odnalazły się w Anglji, odbyła tam trzykrotnie podróż, aby wszcząć proces z nabywcami, dowieść praw swojej własności, walczyć z formalistyką sądów angielskich i złą wolą tych, którzy nie chcieli wyzbyć się nabytych za bezcen z rąk złodziei skarbów bezcennych.
Nie wiedziała o tem, że te podróże zagraniczne, że ujawniony udział de Brissac‘a w poszukiwaniu jej dobra, tajemnicze warunki kradzieży przez ludzi, dopuszczonych do wnętrza pałacu, zwrot pamiątkowych kosztowności, wymienionych wszelako w plakatach, jako przepadłe — wszystko to w podejrzliwych, nie rozu-