Siedzieli po burzy zmysłów na sofie, przytuleni do siebie.
— Jesteś szczęśliwa? — spytał.
— Tak... lękam się tylko króla.
— Głupstwo!... Ludwikiem wstrząsnął twój wypadek. Prosi cię o przebaczenie przezemnie. Uczuł skruchę. Kazał ci powiedzieć, że wydał rozkaz wygnania hrabiny de Gramont o 15 mil od Wersalu.
— Ach! czemuś mi tego wcześniej nie powiedział?
— Czemu?!... Gdybyś była pewniejsza łask króla, nie oddałabyś się teraz mnie.
— Może! — przytuliła się doń. A ty jesteś szczęśliwy?
— Niezupełnie!
— Jakto?
— Widzisz, Joanno! — już ją tykał — przed chwilą, idąc do ciebie, spotkałem Maupeou, który zakomunikował mi wiadomość fatalną; parlament pod naciskiem Choiseul‘a zniósł wyrok parów w moim procesie o roztrwonienie funduszów państwowych.
— Jakto?!... Przecież jesteś niewinny!
— Ba! nie o to chodzi — roześmiał się. Winny, czy niewinny? Najważniejsze to, że wyrok sądu został zniesiony, a tem samem parlament wypędza mnie z hańbą moją ze dworu, może z perspektywą stryczka.
— Na Boga!... Co teraz będzie?!
Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.