Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

tucja cudu nie stworzy, — że zawiedzione nadzieje jutro groźniejszym krzykiem rozpaczy uderzą w tron, jedynie winny wszelkiego zła na ziemi — w mniemaniu prostaków. Widział nadto, że istnieją niedające się godzić sprzeczności między dworem, zawsze oglądającym się na wczoraj, a fanatykami, żądnymi jutra i gotowymi druzgotać wszelkie przeszkody na prostolinijnej drodze swoich teoryj.
Prześladował go czad knotów z łojówek, iluminujących ulice Paryża. A potem na wyboistej drodze przy złowróżbnym poszumie karłowatych wierzb, w mroku nocy, ściskało mu się serce... — Otaczała go niepewność czasu...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Weszli razem. Odprowadził ją do progu jej sypialni. Spojrzała nań. Miał w oczach bezdnię smutku — i zagadkowo patrzył na nią, gdy ozwał się na pożegnanie:
„Przeżyliśmy dzień wielkich złudzeń. Zapomniałem, żem już zbyt stary, aby mieć w życiu jeszcze jakiekolwiek nadzieje.
Wówczas postąpiła ku niemu — rozwarła ramiona — i powiedziała:
— Zostań!... Czy ja nie wiem, że kochasz mnie dawno i cierpisz?... Ach! zmusiłeś mnie, że pierwsza ci się oświadczam. Bo i ja... kocham cię dawno.
Upadł jej do nóg i całował skraj jej szaty.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .