czenia się z emigracją — (ucieczkę, sparaliżowaną przez sprytnego pocztmistrza Drouet, — z której powrócił pod strażą, witany grobowem milczeniem ludu) — nie pozwolił przed wyjazdem zbudzić księcia de Brissac:
— On nie pojedzie z nami — rzekł. Przykuty jest tu do pięknych oczu pani Dubarry.
A kiedy napotkał go po swoim powrocie, powiedział:
— Jesteś szczęśliwy, mój de Brissac. Czytasz czarodziejskie znaki w oczach twojej Dubarry. A mnie tu wypadło czytać takie okropności na plakatach: „Kto powita Ludwika, ten będzie obity. Kto go zelży, będzie powieszony“.
„To jest — poprawił się — na szczęście dodali drugie... Ale ta śmiertelna cisza przy moim wjeździe do Paryża napełniła mnie zgrozą. Szczęściem, wszystko jest znowu dobrze... Z tym poczciwym moim ludem łatwo się pokłócić, ale łatwiej jeszcze pogodzić...
„Czy nadługo?“ — pomyślał de Brissac. Ale rzekł tylko:
— W każdym razie radzę Waszej Królewskiej Mości pomnożyć swoje szwajcarskie straże...
— Wiesz co, Brissac, masz rację! Zezwolono mi tylko na 1800 ludzi. A warto by mieć...
— Najmniej 6.000!
Ta rada kosztowała de Brissac’a... życie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nie możemy tu wyjść poza ramy naszej opowieści i śledzić przebieg wypadków, rozwijają-