Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

Ślepiły je później oczy sędziów pani Dubarry. Z akt jej procesu powędrowały te kartki do archiwów państwowych Francji.
Pożółkły ze starości.
Pisane przed pięciu ćwierćwieczami!
A jednak unosi się z nich czarowny aromat niewiędnących kwiatów miłości.
Niema w tych listach nic prócz słów uwielbienia dla jej piękności, dobroci, miłego usposobienia, towarzyskiego uroku.
Wciąż powtarzają się słowa: „kochanie!“, „serce moje!“, najmilsza!“.
Oto list:
„Jakże byłem szczęśliwy w życiu. Poprostu wierzyć się nie chce. Być kochanym przez Ciebie!“
Powiedzmy: poprostu wierzyć się nie chce, że są to listy nie młodzieńca, lecz starca — że są to nadto listy, pisane z za krat więziennych.
Oto np. list — czarujący prostotą, a jakże namiętny i czuły:
„Kochana! stłukły mi się okulary. Dlatego przebacz, że Ci napiszę tylko jedno słowo: „Kocham!“ — i jeszcze cztery tylko: „będę kochał do śmierci!“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A śmierć zbliżała się już wielkiemi krokami.
Maussabré donosi pani Dubarry, że istnieje zamiar przewiezienia „politycznych“ z Orleanu do więzienia w Wersalu.