Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

tyczny, wystraszony. Pani Dubarry przechowywała go za zamkniętemi drzwiami.
Przyszli siepacze, wyważyli drzwi, ociągającego się, pobitego, krwawiącego wywlekli w jej oczach na dziedziniec — odepchnęli ją, gdy tarzała się im u nóg, na klęczkach błagając o litość — jednakże krzyczącego, jak dziecko, zawlekli do więzienia!
Wmieszano go w ohydny proces — oskarżono o udział w spisku na życie Robespierre‘a, pospołu z ludźmi, których nie znał. Ale i tamci byli niewinni. Poprostu dyktator, po zabójstwie Marata, padłego z rąk szlachetnej Karoliny Corday, potrzebował podobnież spisku na swe cenne życie. I skonstruowano takowy zręcznemi zabiegami prowokatorów i fantazją policyjną. Maussabré oddał głowę pod topór kata.
Później d‘Angremont wypróbował na sobie nóż gilotyny. Nazwał Francję — wielką rzeźnią, ministerstwo sankiulotów — wzorem dla wszystkich rzeźników następnych rewolucyj, zapytywał, czy głowa Robespierre‘a siedzi na karku mocniej od innych i czy niema już w kraju rąk uczciwych do jej zdjęcia. Policzek, wymierzony przez kata ściętej głowie Charlotty Corday nazwał stemplem Temidy rewolucyjnej. Dopiero gilotyna zmusiła go do milczenia na ziemi, stwierdzając zasadę wolności, darowaną przez konstytucję — dla przyszłości pozagrobowej.
D‘Escourt wywinął się od aresztu. Przecież nie dlatego, że stał się mizantropem, schował przed światem i spędzał dni całe w milczeniu