w mazoleum żony. To nie wystarczało: imputowano mu, jako zbrodnię — przyjaźń z de Brissac‘iem. Pewnego dnia ludzie w czapkach frygijskich — symbolu wolności, zjawili się, aby go uwięzić. Ale rzekł, jak Chamfort: „chcę umrzeć wolnym!“ — i jako tamten postrzelił się. Dano mu spokój. Lecz rana, jakkolwiek nie była śmiertelną, tak mu dokuczała, że żałował: „zrobiłem głupstwo! Chirurg gilotyny wyleczyłby mnie z największej choroby, którą jest życie“.
Ks. de Rohan-Rochefort zaprzepaścił się — krył się w kniejach, jak Condorcet, oczekując, że lada nieostrożność zdradzi go i wyda pod ostrze gilotyny, jak to stało się z tym wielkim uczonym, który zbudził podejrzenie w gospodzie przydrożnej niewiedzą, z ilu jaj robi się porcja jajecznicy i, zadenuncjowany przez oberżystę, dostał się w łapy żandarmów.
Tak wokół hrabiny Dubarry czyniła się pustka.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jakoż w tej epoce — dusza jej urosła do szczytu poświęcenia. Jeżeli wprzódy przez lekkomyślność i nierozumienie niebezpieczeństwa służyła pomocą przyjaciołom, to teraz staje się świadomie odważną — przez piękny upór czułej duszy.
Nie ukryła portretów Ludwika XV i jego następcy, choć przyjaciółki dawały jej okólnemi drogami tę dobrą radę w dni krachu absolutyzmu,