Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Dodajmy do zajmujących rysów, zaznaczonych w korespondencji pana di Belmonte, odnalezionej w archiwach Watykanu, śród papierów po kardynale[1] — że pani Dubarry na cześć nowych ministrów urządziła świetny festyn w podarowanym jej przez króla zamku Luciennes, czarodziejskim przybytku sztuki, Sezamie arcydzieł malarstwa, rzeźby i złotnictwa epoki. W festynie brali udział książęta krwi. Nadto zasiadły przy nim nadspodziewanie dwie osoby: przybyła dla uczczenia męża przez zajęcie przy nim miejsca, zapomniana w ukryciu, nieco zwarjowana ateistka księżna d‘Aiguillon; oraz znalazła się przy boku córki... mama Rançon!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Oddajmy pod jednym względem sprawiedliwość pani Dubarry. Nie pozwoliła d‘Aiguillon‘owi skrzywdzić Choiseul‘a na odchodnem. Wbrew jego opinji skłoniła króla do udzielenia mu wspaniałej pensji: 60000 liwrów rocznie i 100000 talarów, jako nagrodę jego zasług i rekompensatę za przykrość dymisji.

Ale zarazem przyznać wypada, że i on, odchodząc, potrafił być kurtuazyjnym. Opuszczając Wersal na rozkaz króla, ujrzał w jednem

  1. Nie zapewniamy, że listy te nie są sfałszowane przez autora powieści o pani Dubarry, ale to pewne, że fakty podają z historyczną ścisłością (P. A.)