Nie umiała liczyć. Miała wrażenie, że pieniądze są śmiećmi, że obdarowuje Francję swemi wydatkami, jest mecenaską jej geniuszu, że... złote monety bije się w mennicy z własności króla, asygnacje robi się ze szmat, że lud nie cierpi z powodu jej przepychu, a oczy wszystkich jej zbytkiem są uszczęśliwione!
Gdyby jej powiedziano, że od roku 1769 do roku śmierci Ludwika, 1774-go — jak wyliczyli później jej biografowie — wydała 6.427,803 liwrów, zapytałaby: „Czy to dużo“... Zatraciła miarę cyfr, psuta przez wszystkich dokoła...
Że miała własną ekonomję polityczną, że nie rozumiała, iż wiedzie skarb państwa do bankructwa — to daje się wytłomaczyć; była tylko śliczną istotą, tylko panią Dubarry.
Ale minister finansów — ale Terray?!... Czy on także nic nie pojmował?!... Czemu rozpętał tę burzę trwonicielstwa funduszów państwowych?
Zdaje się, że upodobał sobie panią Dubarry bezinteresownie. Nie słychać nic o tem, aby z nią romansował. Ale sam zachwyt estetyczny nie tłomaczy szału generalnego kontrolera. Prawda, że wysługiwał się tak na swój sposób królowi, uszczęśliwiając go szczęśliwością opływającej w zbytki faworyty. Ale poniekąd krył przed królem nadmiar wydatków — więc i ten motyw nie jest wystarczającem tłomaczeniem. Bawił go może złośliwie ten potop złota w myśl tezy: „après nous le déluge“?
Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.