Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— To ja winnam być służebną najpiękniejszej!
Obie panie siadły na uboczu i zawiązały z sobą przyciszoną rozmowę.
— Czy hrabina wie o tem, że byłam jej nieprzyjaciółką? — spytała pani Forcalquier.
— Wiem... Wiem nawet, co księżna o mnie mówiła.
— Ach, — zarumieniła się tamta. Już sama nie pamiętam, co mówiłam! A ci plotkarze...
— Ja pani przypomnę. Zestawiała mnie pani z panią Pompadour na moją niekorzyść. Mówiłaś, że tamtej można było oddawać hołdy, mimo jej mieszczańskiego pochodzenia i dwuznacznego stanowiska, ponieważ była solą ziemi, gdy ja jestem puchem na powietrzu. Mówiłaś, ze tamta stworzyła epokę, popierała sztuki i nauki — ja rozpętałam tylko szał zbytku! Że ona wskazała drogę wielkim malarzom, rzeźbiarzom, poetom, uczonym; ja wyniosłam na szczyty tylko fabrykantów misternej nicości, dekoratorów bez jutra, farsistów! Ona miała smak; ja go nie mam! Ona wskrzesiła Racina; ja służyłam tylko satyrze skandalami! Ona dała Francji operę, ja królowi — kuplety! Że byłam gryzetką i zostałam nią w moich skłonnościach i przyjemnościach...
— Przestańmy, hrabino!
— Nie! dokończmy... Czyniłaś mi zarzut, że jestem bezodpowiedzialna, żyjąc w rozkosznym śnie, bez krzty powagi, zainteresowania się wielkiemi sprawami Francji! Szydziłaś, żem oboję-