Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wcale nie! — zaprotestował Terray — ale dlatego, że podsunięto mu wtedy pannę Smith za wskazówką jednego z uwięzionych.
— Między nami mówiąc, sprzykrzyła mu się przez jedną noc — przypomniał d‘Aiguillon. Nazajutrz zaprezentowano mu prześliczną pannę Bèche, która grała tak na jego sercu, jak jej ojciec na szpinecie. Biedna Joanno! pamiętasz, jak musiałem cię wtedy pocieszać i zachęcać do walki.
— Wygrałam ją! — rzekła hrabina. Ale sam wiesz, ile to kosztowało mnie łez ukrytych i przymusu do uśmiechu wobec króla, gdy każdej chwili drżałam, że będę zmuszona ustąpić.
— Ty zawsze potrafisz zwyciężyć, Joanno! Czy podobna oprzeć się twemu czarowi?! — nachylił się d‘Aiguillon przez stół ku jej ręce, nerwowo bawiącej się wielką cukiernicą z masywnego złota, i ucałował ją.
— Lękam się, że niezawsze! — smętnie odparła. Już wyczerpana jestem tą walką o posiadanie serca najniewierniejszego z monarchów!
Terray spojrzał na nią z ukosa. Zdziwiło go nieco, że ona tak łatwo przechodzi do porządku dziennego nad własną niewiernostką. Ale d‘Aiguillon wzruszył tylko ramionami. Był przyzwyczajony do niepoczytalności pani Dubarry na tym punkcie. Dawno oboje przyszli do wspólnego wniosku, że wziął ją z prawa, jak burza zmysłowa, i zrekompensował jej niedostateczność pieszczot Ludwika. Nie czuła się tu wcale winną. Winnymi byli Ludwik i d‘Aiguillon.