Usprawiedliwiała się przed sobą zwłaszcza tem, że o ile mogła ograniczyła stosunek z d‘Aiguillonem, który jeno zrzadka korzystał z praw do niej, pochłonięty licznemi zajęciami i syt miłości, dzięki zdradom pokątnym, których się nie domyślała. Ostatecznie usidlił ją był głównie przez politykę.
— Wszystko to jest twoją chorobliwą imaginacją! — ziewnął d‘Aiguiillon.
— Tak sądzisz? — bacznie spojrzała nań Dubarry. Jednak ktoś bardzo mi przyjazny uprzedza mnie listownie o nowem, groźniejszem niebezpieczeństwie.
— Hm... naprzykład? — nadstawił uszu d‘Aiguillon. Terray poruszył się niespokojnie, wypuszczając z ust fajkę.
— Ów ktoś napomyka — mówiła du Barry, z ukosa śledząc kochanka — że czynione są starania celem wprowadzenia do łoża królewskiego hrabiny Nevkerke.
D‘Aiguillon ukrył zmieszanie obojętnością tonu:
— Ach! to ta piękna Holenderka, która dziesięć lat temu wprawiała Paryż w zachwyt. Terray!... jak ona się nazywa z męża?... Zapomniałem...
— Pater.
— Ach! tak — Pater. Prawda!... Ależ to przecie stara historja. Raił ją Ludwikowi niegdyś sam Choiseul. Dziś jest przejrzała! — zimno cedził słowa d‘Aiguillon.
Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.