Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówiłem ci zawsze, że to jest słodka kobieta. Zadała mi słodki cios, po którym... będzie mnie kochała jeszcze więcej.
Przebrał w bezczelności. Stłumił żal hrabiny z powodu bólu, który mu sprawiła. Zwróciła się wyzywająco do Terray‘a:
— Terray! byliśmy dotąd przyjaciółmi. Jeżeli chcesz możemy być od dziś kochankami.
Zbliżyła się do generalnego kontrolera i zarzuciła mu ręce na szyję. Terray mimowoli objął ją. D ‘Aiguillon zzieleniał ze złości.
— Puść go!
— Nie!... on nie jest taką świnią, jak... ty!
— Za pozwoleniem! — rzucił ze złością przez zęby d‘Aiguillon — mam nadzieję, panie Terray, że poinformujesz hrabinę Dubarry sam o propozycji, którą onegdaj uczyniłeś królowi.
— Milcz! — krzyknął Terray, pobladły.
— Dlaczego? — szydził d‘Aiguillon — przecież ją to zainteresuje, że wszedłeś w targi z Ludwikiem, przyrzekając sprowadzić mu do łoża swoją córkę nielegalną, panią d‘Amerval.
— Kłamiesz! — zawołał fałszywym głosem Terray.
— Wiesz dobrze, że nie kłamię. Król mi to sam powiedział wczoraj! Zaprzecz!
Terray milczał, spuściwszy oczy. Hrabina ze zgrozą odstąpiła od niego.
— Coście zrobili zemną?! — krzyczała, zalewając się łzami. Odejdźcie precz... obydwaj!... Nienawidzę was!