Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

— Któż to jest?!
— Niejaki Leroux.
— Leroux?!... Nie znam nikogo tego nazwiska.
— On też powiada, że nazywa się inaczej.
— Jak?
— Ba!... nie chce powiedzieć.
— To dziwne!
— Niezupełnie dziwne, jeżeli się go zna. Jest napół obłąkany. Nazywa siebie niekiedy „strąconym z nieistniejącego nieba do piekieł ziemi archaniołem“.
— Za cóż go aresztowano?
— Powierzam pani sekret, hrabino. Proszę o tajemnicę tak co do tego, jak i co do mojej oryginalnej prośby. Aresztowany został na mocy lettre decachet pod naciskiem pewnego dworu zagranicznego.
— Komu wydano pismo? Jaki dwór?
— Tego nawet mnie nie powierzono. Ale mam wrażenie, że więzień dostał się do Bastylji przez pomyłkę... poprostu na skutek zdumiewającego podobieństwa twarzy do swego sobowtóra, który zręcznie umknął. Tak twierdzi mniemany Leroux. Mówi o tem z taką szczerością rozpaczy, że niepodobna mu nie wierzyć. Jestem przekonany, że tkwi w tem jakaś fatalna pomyłka.
— Czemu nie dano o tem znać?
— Niepodobna! Gdyby wyszedł, skompromitowałoby to wiele osób. Mówiłem pani, że jest szalony. Rozgadałby. Poprostu dyszy wściekłością.