— Pan jesteś mocno wierzący — nieprawdaż?
Komendant namyślał się chwilę:
— Jak to pani wytłomaczyć. Ja właściwie... nie wierzę w Boga. Ale myślę sobie, że moja niewiara niepowinna krępować Bóstwa. Może Ono istnieć wbrew mojej niewierze... Spełniając życzenie więźnia — nic nie tracę. A wykluczam ryzyko na wypadek, gdyby Bóg był... i miano na mnie apetyt w piekle. Ubezpieczam się...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W pół godziny potem, przeszedłszy zwodzony most, rzucony przez rów, napełniony wodą, znaleźli się oboje śród posępnych murów Bastylji.
Pani Dubarry, opowiadając o tej „tragicznej wizycie“ księciu de Brissać, wyraziła się później: zstępując po przegniłych schodach do lochu za komendantem, poprzedzającym mnie z latarką, miałam wrażenie, że to wcielone okrucieństwo losu prowadzi mnie do grobu!...
W piwnicznej celi, oświetlonej małem światłem lampki olejnej, pod ociekającym wilgocią murem, leżał na tapczanie jakiś człowiek. Z pod wojłoka sterczała przerażająco chuda, bosa noga, obsypana słomą, wyłażącą przez dziury siennika. Więzień miotał się na tapczanie, monotonnie śpiewając jakąś zgoła niemożliwie żałosną melodję bez słów. Oczy miał zamknięte.
Komendant tknął go w kościste ramię i, podnosząc latarkę, rzekł: