Strona:Leo Belmont - Królewska miłośnica.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pani nie spiera się z nim! — szepnął komendant. To warjat. Nie wie, co mówi...
Więzień przesunął rękę po czole i zwrócił się do komendanta:
— Daj mi pić!
Pił chciwie z metalowego kubka podaną mu wodę. Komendant znowu szepnął do niej.
— Ręce jego palą. Ma, widać, gorączkę
Więzień mówił teraz głosem żałosnym, jakby do siebie:
— Bo i przez kogo, dlaczego tu siedzę?... Jeżeli siedzę, jako Leroux — szpieg Leroux — który uciekł z Rosji... może jaki kochanek Katarzyny hi-hi-hi!... Leroux, który kryje się w Berlinie, lub w Londynie... hi! hi! hi! — a ja tu gniję za niego... to cała ta rzecz niema sensu! To niema Boga... jest tylko djabeł... głupi djabeł na tronie wszechświata, który bawi się podobieństwem ludzi do siebie i stwarza qui pro quo... pomyłki sądowe bez sądu... hi-hi-hi!... Ale jeżeli siedzę tu dlatego, że bano się... oho! bano się ogromnie... żebym nie wyśpiewał na ulicy tajemnic pani Dubarry... kochanki króla... to — jest w tem sens... podły sens, ale jakiś sens... I Bóg istnieje!... konfident i opiekun pomazańców!...
„...Pamiętasz szyneczek pani Gourdan?... Ha! ha! ha!... Twój Ludwiczek wtrącił mnie tu do tego mrocznego lochu, abym nie zdradził tajemnicy szyneczku Gourdan... i następnych sekretów... tego, żeś była dziewką na rogach ulic Paryża, nim zostałaś nałożnicą arcychrześciań-