motności, orzeźwić się powietrzem pustego wybrzeża Sekwany.
Gdy zawracała za węgieł muru, ujrzała na bieli ściany wyrysowaną niezgrabnie węglem karykaturę. Jakkolwiek rysunek był prymitywny, to przecież malował z dosadną prawdą treść rzeczywistości. Powtarzał niewprawną ręką ulicznego rysownika scenkę... z Wersalu: Uśmiechnięty mężczyzna, w fartuchu kucharskim, podaje nagiej kobiecie, rozwalonej na łożu, filiżankę kawy. Obok dymi się na maszynce spirytusowej imbryk, do którego sięga olbrzymia druga dłoń usługującego.
Gdyby korona królewska nie wydawała osoby tego, który sam gotował kawę dla niezbyt widocznie wstydliwej kochanki, — to nabazgrany okrutnie napis, wychodzący na rysunku z ust kobiety tłomaczył wszystko przechodzącym Paryżanom. Brzmiał:
— „Francjo! twoja kawa jest do niczego!“[1]
To były jej słowa.
Przerażona przystanęła pod murem. Pomyślała: „To okropne!... Lud wszystko podsłuchuje... wszystko wie!“...
Naraz wzrok jej padł na kartkę naklejoną na murze — obok kilku podobnych, zdartych. Wiatr zawijał jej widocznie w pośpiechu niedoklejony róg. Rozprostowała papier na murze — odczytała ze zdumieniem, przechodzącem w prze-
- ↑ Słowa oryginalne pani Dubarry (P. A.)