— Czy nie spóźniłem się? Co będzie, jeżeli materja pomiesza się z hostją.
Ten strach towarzyszył mu w skonaniu do kresu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
3-go maja lekarze wyszli z sypialni i oświadczyli zebranym, że król w nocy znajdował się w malignie, że choroba czyni zatrważające postępy. Wszczął się gwar okrutny. Wszyscy jęli mówić naraz. Jedni już radzili o ceremonji pogrzebu. Drudzy wypowiadali przypuszczenia na temat zmiany rządów. Nie liczono się z gasnącym monarchą. Ktoś wyraził żal, że król tak krótko panował. Ktoś inny rzucił cynicznie: „Ech! najgorszą rzeczą są długie rządy“.
Słowa te, wyrzeczone bardzo głośno, doszły do uszu króla przez uchylone drzwi!
— D‘Aiguillon! — jęknął — co to za hałasy?
Ten wszedł do sypialni.
— Ach! sire... bolejemy, że chcesz nas opuścić!
— Słyszałem jednak — szepnął król żałośnie, że ktoś oskarżał długie rządy!
— To pan de Soubise... chciał powiedzieć tylko, że Bóg jest wieczny.
— A! tak!... Poczciwy jesteś, d‘Aiguillon, żeś mi to wytłomaczył... Lubiłem ciebie zawsze... Bo ty jeden rozumiałeś mnie... godziłeś się zawsze ze mną... kochałeś to, co ja kochałem. Przyznaj się d‘Aiguillon, żeś... ją kochał.