się szantażem. Był nim kawaler Morande, przechowujący już zdawna listy panny Joanny Vaubernier-Lançon-Lange i wyczekujący stosownej chwili do ogłoszenia ich drukiem, o ile nie zostaną wykupione. Jeżeli nie uczynił tego dotąd, to dlatego, że opływał jeszcze w dostatki ze źródeł innych szelmostw i bawił wciąż w podróżach zagranicznych.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pani Dubarry wstępowała w mury starożytnego klasztoru Pont-aux-Dames z sercem rozdartem, przerażona myślą o nudzie, mającej zastąpić jej gwar i blask dworu, wolność i rozkosze pałacu Luciennes, spłakana, jak ongi, gdy otworzył się przed nią, naówczas podlotkiem, klasztor St. Aure.
Wszelako przewrót w jej życiu niespodziewanie okazał się nie tylko mniej bolesnym, niż sądziła, ale nadto miłym i dodatnio wpływającym na jej charakter i umysłowość. To nie było wcale okrutne uśpienie, w którem miała dokonać pokutnie dni żywota, opłakując minione szczęście. Przeciwnie, zmiana ta wyszła na dobre jej usposobieniu. Odczuła naraz, że była już zmęczona wyuzdaną swawolą, intrygami dworu, wieczystą trwogą o swoją pozycję faworyty, ustawiczną walką o serce króla, niespodziankami namiętności d‘Aiguillon‘a, pochlebczem nadskakiwaniem dworaków. Polubiła pogodę, spokój, ciszę klasztoru. Znalazła tu spoczynek dla duszy, której zmęcze-