języka w salonach przed panienkami, które nie tańczyły (bo nie były proszone do tańca), bawił je tym sposobem, został przez nie znienawidzony, przestał bywać w towarzystwie, siedział wciąż w domu nad księgą Zaratustry, potykał łzy i daktyle, pożyczył na te ostatnie odemnie w drobnych ratach rb. 25, nie był w stanie ich oddać, i na mocy polubownego układu między nami, nie mogąc w gotówce, wypłacił mi się w naturze, t j. nauczył mnie sanskrytu w ilości odpowiedniej do cyfry długu (rb. 25!), co mi akurat wystarczy do ścisłego oddania tekstu owego pergaminu, przepadłego w Brytańskiem Muzeum.
Poniżej następuje przekład ważniejszych części owego rękopisu, nawiasem mówiąc, nieco nadgryzionego przez szczury, co z konieczności wywoła niejakie niedobory i przerwy w przekładzie.
...i żyły Kury bogobojnie i zacnie w ciągu wielu stuleci. Kryły się w gęstych leśnych zaroślach, odpoczywały w wysokich trawach alwang-alwangu, zapadały w środek plantacyi kawy, przemykały się ostrożnie śród górskich bambusów, wypadały cichaczem na drogi, wiodące do zagród i wsi, aby pogrzebać w świeżym nawozie, a odnalazłszy smaczne ziarno, pierzchnąć za zbliżeniem się człowieka.
Samce przechadzały się dumnym, pełnym godności krokiem, stawiając pewnie wysokie czarne z ostrogami nogi, błyszcząc zalotnie świetnemi barwami opierzenia swojego na słońcu, oglądając się czujnie ognistemi oczyma dokoła, gotowe każdej chwili bronić żon swoich do upa-