Strona:Leo Belmont - Kukuryku czy kikeriki.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.
—   22   —

telnym słuchu, imieniem Minorka, (prawdopodobnie protoplastka późniejszych „czarnych minorek“, wówczas jednak jeszcze dziewica), zapewniała, że wyraźnie słyszała rozbrzmiewający śród chmur głos: „Hu-hu-ry-ku!“
A kiedy niebo rozjaśniło się wreszcie i błysnęła cudowna zorza poranna, zdziwienie ludu nie miało granic: nie było śród nich „Kri-kri!“
Niewiadomo, gdzie się podział ten, którego zwykli oglądać zawsze na czele wędrującej gromady, ten, który tak szczęśliwie doprowadził ich najdłuższą drogą do błogosławionej przystani. Wiadomo, że nie mógł oddalić się pieszo, bo ostatniemi czasy był już mocno ociężały, na nogach jego pojawiło się mnóstwo narośli, znamionujących zgrzybiałość — miał bowiem przeszło 15 łat, wiek czcigodny i niezwykły jak na koguta — i Niezmęczony doznawał zmęczenia; snać wszystko, co ziemskie wypełnił na ziemi. Sądzono, że i na drzewo żadne nie wzleciał, bowiem od starości już od kilku lat jęły mu wypadać pióra u skrzydeł i z dziesięciu lotków dawno zniknęła połowa. Gdzież więc się podział?
Zwrócono się z zapytaniem do „Kuridży“, ulubionej jego towarszyszki, przed którą nigdy nie miał sekretów, ale ta odwróciła się od pytających i, rozstawiwszy nogi z godnością, nie rzekła nic, w milczeniu nabazgrała patykiem kilka tajemniczych znaków na mokrym po deszczu piasku, westchnęła trzykroć i — nie stało jej!
Tajemnica zniknięcia „Kri-kri“ wyjaśniła się tylko dzięki niepospolitej przytomności umysłu i uwadze kury „Grzebki“, która, przezwyciężywszy wrodzoną