Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

wej i śpiewu między recytacje mszy łacińskiej — droga do Opery świeckiej!
„Nie potrafię zobrazować ci czarów widowiska, w którem widziałem ją, jako wróżkę — podziwiałem artyzm jej gry — i zrozumiałem trafność sądu Ludwika XV., który po przedstawieniu rzekł jej: „Pani jesteś najczarowniejszą kobietą Francji — nie potrafię opisać ci poezji jej kostjumów, z których wzlatuje, niby pył srebrnych skrzydeł motylich (to nie mój fach! tu trzeba Encyklopedji krawca-poety) — nie potrafię dać ci wyobrażenia o bogactwie dekoracyj, sezamie rekwizytów, olbrzymich składach kostjumów wszelkich epok i narodów dla zespołu, o fabrykach, które pracują na rzecz magicznych iluzyj tego teatru, wizyj Tartaru czy Olimpu, pochodu pielgrzymów do Elizjum, czy tańca nimf na wspie Cytherei; nie mogę wysłowić wszystkiego, co czarowało oczy i uszy, o czem zresztą jeno słyszałem, bo oględziny wymagałyby dni i tygodni...“
„Aby skonstatować bezczelne trwonienie pieniędzy skarbowych, wówczas kiedy lud zdycha z głodu.“
„Diderot! czy sądzisz, że ,teatr przyszłości‘ nie będzie trwonił stokroć większych sum dla dobra sztuki, której wzory toruje markiza de Pompadour... i również, kiedy ludzie będą zdychali z głodu?“
„Może!... Ale dla uciechy narodu.“
„Lub motłochu!“ odparł Wolter zimno.
Zapanowało milczenie. Poczem ów podjął już nieco suchym, zmęczonym głosem:
„Jesteś bardziej uparty, niż sądziłem, Djonizjuszu. Miałem zamiar, którego się zrzekam. A chciałem opowiedzieć ci jeszcze o niezwykłej bibliotece tej bardzo poważnej i zarazem wybrednej kobiety, która popiera