Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

rażąco. Zwróćmy uwagę nadto, że nawpół pobłażliwy język francuski, względny dla praw miłości, nie zna rozróżnień słownych, właściwych innym mowom na tym terenie: Metresa“ (tak to brzmiało w oryginale) jest wyrazem jednakowo służącym ideom kochanki“, nauczycielki“ i władczyni“, jakby raz na zawsze język przewidział, że faworyta może być nauczycielką tak w sztuce miłości, jak i polityki lub kultury, jakby przewidział, że w osobie pani de Pompadour kochanka stać się może prawdziwą władczynią Francji!...
I jeszcze jedno. Słowa przepowiedni zwrócone były przez przenikliwą „wróżkę“ do zaiste niepospolitego dziecka, które na mądrem czole, na przedziwnie białej i wyrazistej, niby marmur, tknięty dłutem Canowy, twarzyczce — nosiło wyraz wyższej nad wiek dziecięcy powagi; ozwały się do dziecka, które w głębokich, marzycielskich, mieniących się czarnością i szafirem oczach, mieściło znak geniuszu; a jakkolwiek filigranową była figurka dziewczynki, przecie w sposobie noszenia stroju, w elastycznych ruchach, we wdzięku całej postaci, przypominającym zwroty tancerek na płaskorzeźbach greckich — miało już znamiona dojrzałej kobiety, widne w pączku.
„Będziesz kochanką króla!“ to zabrzmiało w uszach dziewczynki, niby treść czarodziejskiej bajki. Jej oczy zaświeciły radością, ale usta zachowały wyraz niezłomnej powagi, pozostały skute milczeniem. Nie rzekłszy słowa, wolnym krokiem odeszła od wróżki, kierując się do dziecinnego pokoju. Tu wcisnęła się w najciemniejszy kąt i zamyśliła głęboko. Był w niej dreszcz radosny, bo wyciągnęła entuzjastycznie białe obnażone rączki w przestrzeń. Ale w jej zamyśleniu

8