Zostawszy sama, wstrząsnęła rozpaczliwie głową, z której wywinął się lekki obłok pudru. Trzymała w ręku nuty — uczyła się z nich nowej pieśni dla rozrywki Króla. Ale w tej chwili oczy jej ledwo prześlizgnęły się po nutach — ręka bezwładnie opadła. Obnażony łokieć wsparła na konsolce z różowego marmuru. Z po za atłasu sukni wyglądało obicie fotela, na którym wyhaftowany był według jej wskazówek pochód wieśniaczek. Śród przepychu jakże niekiedy zazdrościła szczęściu! W pobliżu na kanapie leżała gitara — sięgnęła po nią i ręką jej wydobyła ze strun urwany ton, niby jęk jej serca. Obok na stole leżały książki, oprawione w bogato złoconą skórę „Henrjada“ Woltera, grube tomy Kronik, z których uczyła się historji Francji i Europy, nadto jakieś druki Elzewirów, gdyż czuwała nad podniesieniem typografji francuskiej na wzór niemiecki. Śród rękopisów stał globus astronomiczny — pociągały ją chwilami tajemnice nieba. Jednak bardziej porywała ją sztuka, czy stosowana do mebli i budownictwa: toć była współtwórczynią stylu Rococo! — czy wyrażająca się w snycerstwie, malarstwie, miedziorytnictwie — otaczały ją w tem ustroniu świetne wzory i jej własne rozpoczęte prace. Na wytwornem biórku nieopodal leżały dokumenty dyplomatyczne, złocone tomiki poezyj, drobno zapisane arkusiki — pisywała przecie nieraz sześćdziesiąt listów dziennie, znajdując jeszcze śród tylu zajęć, czas na przesłanie panu Poisson pozdrowienia „córki“, bratu — mądrej rady, przyjaciółkom — kilku słów uprzejmych, zaufanym znajomym — wskazówek postępowania, obliczonych na wpływy dalekie swego régime’u, ludziom talentu — zachęty, podziękowania, idei pracy, zamówień, komplementu.
Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.