Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

na komendanta, którą otrzymałem od pani Pompadour.“
„Co za łotr?“
„Komendant!... Powiadam, że działa wbrew rozkazom pani de Pompadour.
Opat wszedł do kancelarji. Na jego znak strażnicy zwolnili nieco nacisku, mając jednak wciąż Latude’a na oku.
„Dlaczego temu człowiekowi zadają gwałt, komendancie,“ rzekł opat grzecznie. „Czy nie raczyłbyś mnie poinformować? Co to za rozkaz, o którym mówi?“
Komendant z uśmiechem podał opatowi list przyniesiony przez Latude’a.
„Oto ta nominacja!“
Opat spojrzał.
„Nazywasz się Latude?“ zapytał.
„Tak jest!...“
„Zatem błądzisz, młodzieńcze!... To jest Lettre de cachet — rozkaz kancelarji królewskiej o areszcie, wydawany in blanco... jak to jest u nas w zwyczaju — pokiwał głową ze smutkiem opat. I jest tu wyraźnie wpisane twoje nazwisko Latude z przypiskiem pani de Pompadour: zatrzymać w Bastylji bez terminu... To znaczy: na zawsze!...“
Latude zemdlał.

Kiedy przyszedł do siebie, poczuł, że jest ubrany w jakieś lepkie gałgany, że leży na zgniłej słomie, że wszystkie członki ma obolałe — przypomniał sobie, jak przez mgłę, walkę z jakimiś ludźmi o Herkulesowej sile. Z pod sufitu sączyło się skąpo przez zakratowane okno szare światło zmierzchają-