Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Quesnay i Marmontel, który z czasem opisze zjadliwie tę scenę. Na co oczekują w milczeniu, pełni niepokoju? Chodzi-ż tu o ważne sprawy państwa, o posunięcia polityczne? Otóż to zacne towarzystwo oczekuje powrotu małej Romanet, od niedawna żony de Choiseul’a, która bawi obecnie z Królem. Musiało chyba znudzić się Ludwikowi chodzenie do ponętnej kobietki pociemku, kręconemi schodami, o które obijał sobie kolana, w roli platonicznego miłośnika! Dostojna gromadka rachuje na to, że Król ulegnie zmysłom, gdy tylko pani de Choiseul zrozumie korzyści upadku, że wybiła godzina nowej faworyty.
W gabinecie zjawia się młoda kobieta — jej włosy i suknie są w nieładzie. Pani d’Estrades śpieszy do niej, obejmuje ją. „Co?!“ pyta. „Zrobione!“ odpowiada pani Romanet-Choiseul, „jestem kochaną. On jest szczęśliwy, dał mi słowo, że ją wyśle“.
Niewiele brakowało, aby ta intryga uwieńczyła się triumfem. Ludwik napisał do apetycznej młodej mężatki list z gorącemi oświadczynami miłości. Od jej: „tak“ — zależał los markizy. Ale pani de Choiseul, aby nie uczynić fałszywego kroku, poprosiła o radę hrabiego de Stainville, krewniaka z rodu de Choiseul’ow, wręczając mu list. Ten poprosił o dzień do namysłu.
Nazajutrz hrabia zjawił się z wczesną wizytą u markizy.
„Przychodzę, jako przyjaciel,“ rzekł do niej.
„Jakkolwiek jesteś wrogiem moim,“ rzekła chłodno.
„Jakkolwiek jestem wrogiem Pani,“ odparł.
„I nie kryjesz tego?“
„De Choiseulowie nie kryją swoich niechęci. To rzecz słabych.“