Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Był to triumf markizy, który posłużył za wstęp do innego, trudniejszego — nad Królem. Osiągnęła go tegoż wieczora.

Udając się do króla — wystroiła się, jak na bal; miała na sobie ten strój, w jakim unieśmiertelnił ją Franciszek Boucher: zlekka narzucony na ramiona, nie kryjący krągłości piersi; miała tę samą dumną pogodę na twarzy, rozwarte mądrze na świat oczy, usta w kształcie serduszka, gotowe do słodkiego uśmiechu; w dłoni godnej Djany trzymała, jak na portrecie, wiązankę kwiatów — wonny dar dla Ludwika; spowijała ją powiewna szata gotowa opaść na rozkaz miłości.
Na progu jej apartamentów zatrzymał ją dyrektor więzienia w Vincennes. Przyszedł zameldować jej o ważnym wypadku:
„Wczoraj uciekł Latude! Nie ośmieliłem się donieść o tem Pani, gdyż miałem nadzieję, że uda się go schwytać. Niestety! Wszystkie poszukiwania były nadaremne. Teraz bodaj już bawi zagranicą. Może zaszkodzić Francji... To gaduła!“
Zdziwiła się. Wszakże Latude był w Bastylji, skąd uciec było niepodobieństwem. Wytłumaczył jej, jak się to wszystko stało. Obchodzono się z nim z początku surowo — dano mu nawet więzienne ubranie. Ale tak szalał w samotności, że trzeba było dać mu towarzysza. Był to jakiś żyd, pomówiony o szpiegostwo w interesach Anglji, choć zaklinał się, że papiery, z któremi został zatrzymany, znalazł na ulicy i nawet ich nie przeczytał, gdyż nie zna języka angielskiego. Może to i prawda — ale trzymany był „przez ostrożność“. Otóż strażnik podsłuchał, że