Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

im możność czynu. Oni zaś byli myślący i pełni energji, szaleni i cierpliwi, nie tracący nadziei wbrew nadziei — contra spem sperantes!
Genjusz planujący Latude’a spotykał się z solidnością wykonawczą d’Allegra — jego techniczna pomysłowość z umiejętnością roboczą tamtego. Sprzęgła ich w pracy jednaka nienawiść — dla markizy Pompadour i jednakie umiłowanie wolności. Byli już jakoby jedna dusza, działająca w dwóch ciałach...
Pomiędzy podłogą ich celi i sufitem komnaty, znajdującej się pod nimi była, według zasad sztuki budowlanej owego czasu, pusta przestrzeń wysokości kilku stóp. Obrali ją za miejsce składowe instrumentów, przygotowywanych codziennie. Latude otrzymał z domu trzynaście tuzinów koszul, nieco serwet i pończoch. Rozpruli całą bieliznę na nici, a składając je i wiążąc uwili z nich dość grube i mocne sznury. Toczyli o kamienną podłogę parę wyjętych z niej gwoździ, póki nie otrzymali ostrzy; te posłużyły do zrobienia z drzazg rękojeści noży. Po osadzeniu ostrzy w rękojeściach mieli dwa prymitywne noże. Te były instrumentami do wykonania z kawałka stali prawdziwego noża. Kiedy posiedli sznur długości 50 stóp, uwili zeń sznurową drabinkę, która służyła im do podnoszenia się w górę wewnątrz rury komina, gdzie trzeba było wyjąć poprzeczne belki żelazne.
Już sama ta robota zajęła sześć miesięcy czasu. Była okrutnie ciężka. Wypadło pracować, kurcząc się i zginając w rurze. Ręce ich krwawiły za każdym razem. Belki zalane były w murze cementem tak twardym, że całonocna praca dawała możność posunięcia się ledwo o dziesiątą część łokcia. Wyjęte belki trzeba było dla niepoznaki zakładać ponownie na miejscu.