Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

wrażenie z zamkniętemi oczyma, że Latude nie siedzi w Bastylji, a jest przy niej w postaci księcia z bajki... nie przeklina jej w rymach, ale śpiewa pieśń miłosną głosem de Gontant’a.
Nagle wzdrygnęła się. Przypomniała, że przed kilku dniami w towarzystwie księcia de Gontant udała się w tajemnicy do kabalarki, w rudej peruce, z przyprawionym nosem z pęcherza rybiego, ze zmieniającą ją do niepoznania sztuczną brodawką na twarzy, aby zasięgnąć u niej wróżb przyszłości. Lękała się wówczas męża, który naraz wypłynął znów na widownię salonów paryskich. Surowość spowiednika, kierowanego przez Kurję, wymogła dla uprawnienia jej stanowiska w pobliżu Ludwika XV., przy jednoczesnem odpuszczeniu jej grzechu cudzołóstwa, — iżby spróbowała powrócić do męża. Zamurowania drzwi pomiędzy jej i króla sypialnią nie wystarczało; musiała wykazać się przed Watykanem, że to pan d’Étioles zatamował jej powrót do domu. Przez pana de Gontant upewniła się, że pan d’Étioles ani myśli przyjąć ją do sypialni małżeńskiej; bawi się doskonale z tancerkami i pije na umór. Wówczas wysłała doń list z prośbą o wybaczenie. Pijany mąż polecił odpowiedzieć, że „nie potrzebuje nałożnic królewskich, bo ma swoje“ — ale zarazem wyrwały mu się jeszcze groźby o policzeniu się z nią przy spotkaniu. Były to brednie pijanego — nie miały wagi — markiza otrzymała rozgrzeszenie. Ale dla spokoju chciała zapytać o wyrok karty. W ich prawdomówność wierzyła, boć wywróżyły jej przyszłość nieomylnie pod ręką pani Lebon, gdy była dzieckiem. Tamta „wróżka“ umarła. Polecono jej kabalarkę, do której udawały się w tajemnicy damy z arystokracji, nie wierzące w Boga, ale ufające kartom: