Przeniesiono ją w pogodny poranek do jej sypialni na zamku.
Już Cochin narysował symboliczny obraz: „Prozerpina (z twarzą pani de Pompadour) wracająca z Hadesu na ziemię“ — już Favart napisał wspaniałą canzonę, poczynającą się od słów:
Słońce było chore
I chora była Pompadour...
Znów mamy piękną porę,
Wyszło słońce z chmur...
I twarz Jej gra mu wtór —
Znów mamy piękną porę!
Ale rysunek i oda przyszły do Wersalu zapóźno. Pani de Pompadour leżała w agonji...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W ostatniej chwili nie zaprzeczyła swemu charakterowi. Była wierną sobie w śmierci, jak i w życiu. „Faworyta,“ mówi biograf, „z plamką różu na wargach zachowywała się tak, jakby wykonywała doskonale wyuczoną rolę; można było rzec, iż agonja jest wytworną komedją — jest jej pożegnalną rolą.“
Zawezwany do niej za przyzwoleniem Króla proboszcz kościoła Świętej Magdaleny był zdumiony — nietyle pobożnem skupieniem w sobie Chrześcianki, co filozoficzną pogodą ducha w świadomem oczekiwaniu nieubłaganego kresu życia.
W obecności księdza poleciła notarjuszowi otworzyć sporządzony już przed czterema laty testament, wysłuchała go w milczeniu, kiwając głową i poruszając potakująco wychudłemi palcami przy uroczystych wyrazach wstępu:
„Ja, Joanna Antonina Poisson, Markiza de Pompadour, rozłączona w posiadaniu dóbr z małżonkiem