Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

„Ale oni każą sobie za nią zbyt drogo płacić... Stają się poprostu niebezpieczni... dla państwa i ludzkości... Jeżeli ta hydra kiedyś podniesie głowę...“ rzucił z kąta wysoki dostojnik wojskowy. „Toć ci mieszczanie dyktują nam już plany wojenne...“
„Czy to dziw, skoro stara szlachta już poczyna się kojarzyć z córami wielkich finansistów?!“ westchnęła głośno najstarsza z dam. „Tą drogą psują krew naszą i zyskują niedozwolony wpływ polityczny...“
Młoda pani Moncrif lękliwie zaoponowała:
„Trzeba jednak przyznać tej nowonarodzonej plutokracji, że posiada smak i gust wybredny. Przywożą z Niemiec i z Chin wspaniałe ,gabinety porcelanowe‘, cudowne skrzynie z Japonji, mają arcymisterne meble i obrazy... Popierają artystów, pisarzy, mistrzów dłuta i pędzla... Są to nasi Mecenasi i Medyceusze...
„Za ich gobelinami, bronzami, posągami kryją się tłuste fizjonomje i nadęte brzuchy dzierżawców podatkowych, tuczących swoje kieszenie nieczystemi operacjami!“ rzekł gniewnie zubożały markiz Puisien.
„Pozostał nam jeszcze jedyny przywilej... ta zuchwała burżuazja nie sięgnęła jeszcze po miłość królewską!“ ozwała się z ryzykancką śmiałością pani Châteauroux, piastująca właśnie „berło“ faworyty Ludwika XV.
Na jeden moment nastało żenujące milczenie. Ale zaraz pochlebczo przyklaśnięto tej uwadze:
„Tak! tak! to wielka prawda! To jest jeszcze jedyny przywilej dobrej krwi...“
„A przecie,“ zaryzykowała dalej pani de Châteauroux, „i to się zmienić może... wobec zaiste dziwne-

23