Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludwik XV zaspał przyjęcie u siebie, gdyż tego dnia i poprzedniego był na łowach — właściwie nie był jeszcze wyspany — zjawiał się przez grzeczność śród swoich gości. Wszystko powstało na jego widok. Przechodząc, niedbale oddawał ukłony. Nieco uprzejmiej zbliżył się do koła arystokratycznych dam, śród których znajdowała się stara księżna de Luynes i faworyta pani Châteauroux: pierwszej oddał ukłon pełny szacunku, rozpytując o zdrowie swojej małżonki-królowej, która nie zjawiła się skutkiem migreny na wieczorze i wcześniej udała się na spoczynek — drugiej to jest faworycie mrugnął oczyma z uśmiechem bez osobliwej dyskrecji i zwrócił się wprost do zgorączkowanej pani Mailly.
„Skąd te róże wykwitły na twarzy pani?!“ spytał, używając żartem patetycznego języka i tonu...
„Musiałam tu bronie pewnej kobiety, Najjaśniejszy Panie, którą kocham i szanuję,“ rzekła pani Mailly.
„A! Kogo to?“
„Panny Poisson!“ rzekła dobitnie pani Châteauroux.
„A?!... To nie jest nazwisko,“ rzekł. „To... ,ryba‘!“[1] roześmiał się.
„Obecnie pani d’Étioles!“ poprawiła pani Mailly.
„D’Étioles... d’Étioles?! bąkał, „to musiało być już bardzo dawno, kiedy to nazwisko istniało. Nie przypominam sobie, aby je ktoś przy mnie wymawiał.“

„Ale kobieta, która je nosi...“ z lekką niecierpliwością w głosie ozwała się pani Mailly, starając się zagłuszyć śmiech, którym przyjmowano dowcipy króla, otaczając go pochlebczo zwartem kołem

  1. „Poisson“ po francusku znaczy „ryba“.
27