moją. Nie możesz mi poczytać za zbrodnię, że chcę Twojej sławy.“
„Gdybym nie mówiła ci prawdy w oczy, nie kochałabym Cię dość... Gdybym...“
Głos mu się załamał. Odłożył list.
„Widzisz pani sama, że po... śmierci mojej biednej Marji-Anny... nie mogę myśleć o żadnej innej kobiecie...“
Poprzez palce, którymi przykrył lekko łzawiące się oczy, dojrzał jej uśmiech. I dodał:
„...po — waż — nie myśleć! Co zatem mam czynić, pani de Mailly?“
Zadała pytanie dla zbadania głębin jego duszy, chwilowo skłonnej do samouświadomień, acz wikłającej się w sprzecznościach chwiejnej natury.
„A czy Wasza Królewska Mość nie mógłby się pogodzić z... małżonką?...“
Aż żachnął się.
„Próbowałem! Próbowałem! Czy podobna?... Marja... Leszczyńska (zaakcentował panieńskie nazwisko żony z niechęcią) jest istotą z innego bieguna, niż królowie Francji. Nie przeczę, że miała piękne talenty, doskonałe wychowanie... lubiłem niegdyś jej grę na gitarze i na klawicymbale... Ale ona sama zapomniała o swoich dawnych muzykalnych zajęciach... Mniejsza o to, że nie odznaczała się nigdy pięknością... Ale jest nudna — nudna — nudniejsza, niż ja... Wydaje się jej, że wydawszy na świat delfina i księżniczki, spełniła wszystkie obowiązki królewskiej małżonki. Zresztą pani sama wiesz najlepiej, co muszę o niej trzymać...“
Pani Mailly zaryzykowała rzec prawdę królowi:
Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.
52