„Binet! jednak samotność jest przykrą. Lubię śpiewny głos niewieści... Pani de Châteauroux tak dawno zmarła.“
„Nie tak dawno.“
„Jednak...“
„Musimy odpocząć, Najjaśniejszy Panie, jeszcze z tydzień. Król wygląda dziś za blado na króla. Tak nie wolno.“
„Binet! nudziarzu, podejdź!“
„Słucham, Najjaśniejszy Panie...“
„Wiesz, Richelieu rai mi nową faworytę.“
„Wiem, to mój obowiązek. Panią Popelnière.“
„Tak jest. Co myślisz o tem?“
Kamerdyner nachylił się przez poręcz łóżka i zrobił grymas, wyrażający niezadowolenie.
„Cóż takiego?... Krew dobra, mój Binet.“
„To nie dla nas. Najjaśniejszy Panie,“ pokiwał głową przecząco.
„Dlaczego?“
„Ona ma pod warstwą pudru znaki po ospie... drobne, ale znać je w rannem świetle. Umyślnie przyjrzałem się jej dziś dobrze. Mówiłem nawet z jej garderobianą.“
„No! Cóż powiada?“
„Że ma pod karminem pęknięte usta. I w nocy chrapie.“
„Fe! Dobrze, żeś mi to powiedział, poczciwy Binet. A to intrygant z tego Richelieu!“
Długie milczenie. Król przewraca się na łożu.
„Binet, jesteś tu?
„Na rozkazy!“
„Napomykali mi jeszcze o... księżnej de Rochechouart. Stare drzewo genealogiczne.“
Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
59