„To mało!... Napomykają o tem dawno... Dwór śmieje się po kątach...“
„Co mówi?“
„Powiadają, że kiężna jest jak konie z małej stajni królewskiej, które zawsze są podawane, ale król nigdy niemi nie wyjeżdża.“
„Tak... tak... ona jest niemożliwa. Buzia ładna, ale... nie ma tego... kształtów.“
„Żadnych kształtów, Najjaśniejszy Panie!...“
„Więc nie?!“ król westchnął. „Samotność!... Jednak mam tylko... policz Binet!“
„Trzydzieści pięć lat od uszczęśliwienia kołyski i trzydzieści od uszczęśliwienia tronu.“
„A! widzisz... tylko trzydzieści pięć lat... Co robić?“
„Sire! Ja wiem... ale wstydzę się powiedzieć... Żeby to nie wyglądało na prywatę, gdy mnie chodzi tylko o szczęście króla i... państwa.“
„Kiedy król jest szczęśliwy, to i państwo kwitnie... czy tak?“
„Tak. Inaczej nie bywa.“
„A więc nie żenuj się... Mów.“
„Ona jest moją krewną, przez matkę swoją, dlatego nie śmiałem proponować.“
„Co?! co?!“, król aż uniósł się z poduszek. „Two—ja kre—wna!“
„Tak!... Ale mogę powiedzieć — bo to jest ta sama, o której mówiła pani de Mailly!“ wyrzucił ośmielony Binet.
„Co?! Panna Poisson.“
„Już nie!... Teraz pani d’Étioles... i pupilka pana de Tournehem. Ta kobieta kocha króla od dziewiątego
Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.
60