Nazajutrz pan de Tournehem spotkał na dworze życzliwego mu z powodu pewnych usług pieniężnych księcia de Luynes i rzekł doń:
„Proszę o dyskrecję, książę. Znalazłem się w takiej gmatwaninie, że sam nie mogę sobie wytknąć drogi wyjścia. D’Etioles jest szaleńcem, jakich mało w naszym wieku. Lękam się rzeczy kompromitujących... przykrych... może fatalnych. Wczoraj zemdlał kilkakrotnie. Potem był niemal bliski obłędu. Wystarczy, gdy powiem, że... żalił się na niemożność... pojedynku z królem. Trzeba było czuwać przy nim całą noc i uprzątnąć wszelką broń. Obawialiśmy się samobójstwa... I jeszcze czegoś innego. Wykrzykiwał groźby pod adresem żony i... Rozumiesz, książę — szaleńcowi nie można brać za złe jego słów; ale wypada ustrzedz się przed czynami szaleńca... w jakiś przyzwoity sposób. Wreszcie nad samem ranem udało mi się go ułagodzić przyrzeczeniem pod słowem honoru, że jego list przez osobę zaufaną doręczę małżonce. Nie śmiałem go otworzyć — punkt honoru! Doręczam go księciu, żebyś go doręczył pani d’Etioles — bo ja nie mogę uczynić inaczej, niż przyrzekłem. Ale książę sam osądź, co uczynić wypada, aby rzecz cała nie pociągnęła za sobą komplikacyj niepożądanych. Atak może się powtórzyć... Chociaż w rodzinie mojej, dał Bóg, nie było Ravaillac’ów, ale...
Rozwiódł bezradnie rękoma.
Książę de Luynes rzekł, biorąc list:
„Przedewszystkiem należy doręczyć to pismo według adresu. Pani d’Etioles musi sama zdecydować o swoim losie, zanim... król rzeknie ostatnie słowo. Co do Ravaillac’ów — to niema obawy, aby zjawił się taki w dobrej rodzinie. Nie mieliśmy zamachów
Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.