skarbony Króla. Oprowadzały ją panie Lachan-Monteban, oraz skuzynowana z Étioles’ami pani d’Estrades, którą wcześniej o trzy dni przedstawiono u dworu w rachubie na jej usługi. Na królewskich pokojach i przedpokojach była ciżba niezmierna, bo ciekawość przygotowywała się złośliwie do oględzin zakłopotania królewskiego. W istocie był moment, gdy Ludwik XV., odznaczający się bladością cery, pokraśniał, jak rak w ukropie.
Następnie torem tradycyjnym metresa królewska udała się celem przedstawienia się Królowej do jej apartamentów, również brzęczących w tym dniu, jak ul, od poszeptów wielkiej ciżby, oczekującej zimno-banalnej wymiany słów, nieważkich a przepisanych etykietą, przy spotkaniu dumy monarchini z bezczelnością parweniuszki. Było tedy olbrzymią niespodzianką, dla tych, którzy nie znali mistrzowskich zakulisowych posunięć nowoprzedstawionej dla zjednania sobie Monarchini, gdy ta — miast obowiązkowego frazesu o toalecie — z ciepłem w głosie zadała jej pytanie: „Radabym coś usłyszeć od pani o madame de Saissac, którą dawniej widywałam w Paryżu“.
Poruszona do żywego dobrocią Monarchini, która tak względnie raczyła przypomnieć sobie jedyne wysoce arystokratyczne nazwisko, z którem zbliżyło panią d’Etioles sąsiedztwo — zakłopotana łaską, dalece przechodzącą jej nadzieje, metresa zapomniała słów etykietalnych i wybełkotała z ujmującą serca rzewnością: „Ach! Miłościwa Pani, jakże namiętnie życzyłabym sobie znaleść upodobanie w Jej oczach.“ Łaska królowej podniosła papiery nowicjuszki na dworze. Paryż opowiadał sobie o rozmowie, złożonej aż z dwóch bardzo długich zdań. Tylko Delfin pozostał
Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.