Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Król znalazł wyjście, powierzywszy miłośnicę surowej i pełnej ironji mustrze pani de Lauragnais, która wywracała ją ku uciesze galerji, jak lalkę. Pani d’Étioles wyszła z tej próby zwycięsko, stała się damą w każdym calu, poza niewytępioną manierą dawania pieszczotliwych przezwisk ludziom, stojącym na wysokich stanowiskach, w rodzaju: „moja świnko!“ — maniera, którą zresztą oczarowany Ludwik przejął od niej ku zgrozie dworu i stosował w momencie dobrego humoru do własnych dzieci.
Wrogiej kliki, której duszą był minister marynarki Maurepas, nie tyle wielki polityk i fachowiec, co mistrz złośliwego dowcipu i genjusz karykatury — faworyta rozbroić nie zdołała. Zażegnięci przykładem niewyczerpanego przy winie w opowiadaniu o krokach pani de Pompadour, wersyfikatora-ministra, zadającego najdotkliwsze rany jej kobiecości — rozmaici pismacy z pod ciemnej gwiazdy tworzyli niezliczone piosenki satyryczne, w których oblewali błotem ją i jej pochodzenie, mieszając trafne razy z najbezczelniejszą przesadą i jawnem łgarstwem. W tych wierszydłach „nałożnica królewska“ zobrazowana była nie tylko jako bezwstydna dziewka i pijawka skarbu, ale jako istota głupia i brzydactwo o cerze pożółkłej i zębach ze skazami — potwora, niepojęcie biorąca ślepego króla pod ciężki pantofel. Ta powódź popularnych piosenek rozchodziła się po Paryżu, dostarczając pożądanego pokarmu wesołej żółci francuskiego narodu.
Pani Pompadour zniewolona była lękać się, że te niekiedy dowcipne i świetne w formie wierszyki, miast oburzyć Króla — dotykanego z nią razem — mogą go zmrozić dla niej, lub podkopać jego miłosną wiarę