kupionym na jarmarku za miedziaki, i zamknięcie się na czas dłuższy z atramentem i piórem nie dodawało im treści. Miały jednak tę cenną wartość, że młody człowiek mieszkał już trzy tygodnie w zajeździe, dobrze jadł i pił, był cierpliwie obsługiwany i — nic nie płacił.
Pomimo przedziwnego wesela na twarzy, młody człowiek nosił w sobie okrutną troskę, można by rzec: tragedję, gdyby nie posiadał w duszy ciekawej, jedynej w swoim rodzaju mieszaniny rysów — z jednej strony kolosalnego wytrwania, spiżowej woli, dodającej mu sił do grania komedji, z drugiej strony lekkomyślności, która bawiła się grą własną, fantastycznej wiary młodzieńczego optymizmu, że przyjdzie — przyjść musi — jakiś cud, który ocali go w locie nad przepaścią. Latude, bo de było samowolą — jak dodatek „de Voltaire“ pseudonym pana Arouet — otóż Latude był inżynierem saperów, który opuścił służbę, uznawszy, że jego szefowie są skończonymi bałwanami, nie umiejącymi wysłuchać jego rad co do nowej organizacji armji i projektów stworzenia środków wybuchowych, które uczyniłyby Francję pogromczynią narodów, był synem sknery i mruka, który despotyzmem swoim doprowadził żonę do wczesnej mogiły, znienawidził „warjata-syna“ za to, że ten obierał własne drogi myśli, i ostatecznie wyrzucił go za próg swego domu, przysiągłszy, że nigdy nie da mu więcej grosza. Latude przeraził ojca swojemi „chimerami“ — zajmował się bowiem bezustannie jakiemiś wynalazkami, których nigdy nie kończył, wierzył w możność zbudowania aparatu lotniczego, wzorem Leonarda da Vinci, i roztrwonił na te próby cały majątek, odziedziczony po matce.
Strona:Leo Belmont - Markiza Pompadour miłośnica królewska.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.