nego dziecka wobec myśli potwornych, zbyt strasznych dla czystego i młodego serca! A jednak litery te, acz drżące wzruszeniem piszącego, były zarazem jakby wyrysowane, dając wyraz — może dziecinnej potrzebie kaligrafowania myśli niezwykle poważnej, może zaś zdradzając, iż pisano te wyrazy powoli — z wielkim namysłem — albo z wysiłkiem pamięci, odtwarzającej cudze myśli lub z wielką obawą, że się pisze coś, co może mieć znaczenie na całe życie!...
List brzmiał:
Powoli przychodzę do przekonania, że mam rodziców niedobrych — bez serca i bez sumienia. W domu fałsz i obłuda. Lepiej byłoby nie żyć. Mam ich już dosyć.
Hrabia zmarszczył czoło — i ręką powiódł po głowie:
— A!...
Na usta wykwitł mu uśmiech tryumfu:
— Więc zrozumiał! Zdałoby się to kiedyś pokazać staremu... żeby wiedział, iż serce syna zmarnował tak samo, jak... córki!
Jakgdyby odruch wstydu poruszył jego sumieniem...
— Prawda... to na wypadek śmierci... Tylko na wypadek śmierci...
Wrzucił list do szuflady biórka — i zatrzasnął ją.
Wszedł na górę.
— Ksawerciu! — rzekł do żony — boję się, żeby twój braciszek nie zrobił sobie kiedyś coś złego...
— W istocie uważałam, że był bardzo smutny... Ale chyba Staś jest za mądry, żeby sobie krzywdę zrobić. Niepokoisz mnie, Bohdanie.
— Nie bój się kochanie!... Staś jest za mądry...